Bohater musi jednak umrzeć z godnością. Jeśli chcemy zagrać na uczuciach widzów to muszą być oni świadkami odejścia bohaterów. Musimy widzieć jak Ianto umiera w rękach Jacka, jak Coulson odchodzi podczas rozmowy z Furym, czy jak Wash... ech, płakać mi się chce na samo wspomnienie – jak Wash umiera nagle przybity do fotela. Oglądając „Serenity” po raz pierwszy krzyczałem do ekranu. Jak to? Wash to postać komediowa. Comic relief. Kiedy umarł, straciłem wszelkie nadzieje. To koniec, pomyślałem. Jeśli umarł Wash to teraz każdy już może umrzeć. I przez resztę filmu siedziałem jak na szpilkach. To była dobra dramatyczna śmierć. Jako przykład złej śmierci można wymienić tych wszystkich martwych ludzi w ostatnim „Harrym Potterze”. Nie byłem fanem, więc nie znam imion tych postaci, ale padali tam jak muchy. Jedyny problem jest taki, że nie doświadczyliśmy śmierci żadnej z nich. Owszem widzieliśmy ciało jednego z Weasleyów (jeden z bliźniaków, chuj wie który), albo tego Lupusa, czy jak mu tam było. Ale to nie to samo. Pokazali nam ich na chwilkę, a potem fabuła idzie naprzód. To ostatni film, i tak bysmy więcej nie widzieli tych postaci, więc ich śmierć absolutnie nic nie wniosła. W dodatku jeśli ktoś nie patrzył uważnie to mógł nawet tej informacji nie zauważyć. Okej, byli, walczyli, a potem już ich nie było widać w ujęciu. Trudno. Z tego zabiegu obronną ręką wyszli twórcy filmu „Contagion”, którzy obsadzili znajome twarze w rolach epizodycznych. Na początku filmu umiera Gwyneth Paltrow. Wszyscy znamy Gwyneth, część z nas ją lubi, jej twarzyczka jest nam znajoma, aż tu nagle bam! She dead. Mocna decyzja. Szanuję ją.
Moje zboczenie zawodowe polega na tym, że oglądając jakiś film, czy czytając książkę wybiegam w przód i staram się domyślić końcówki. Piszę ten tekst głównie dlatego, że wydaje mi się, że rozgryzłem Nolana, tak jak wcześniej rozgryłem decyzję Whedona. Śmierć Agenta Coulsona nie była zaskakująca. Była chłodno wykalkulowana. A teraz nadchodzi ostatni – podkreślam OSTATNI film o przygodach człowieka-nietoperza. I ma być dramatycznie. Jeśli widzieliście jakikolwiek zwiastun to wiecie, że zapowaida się poważna drama. I już od miesięcy chodziły głosy, że Nolan uśmierci Batmana. A ja akurat, twierdzę, że nie zrobi tego, chociaż byłby do tego zdolny i jestem pewien, że miałby jaja, aby podjąć taką decyzję. Wydaje mi się, że Bruce Wayne przeżyje starcie z Banem, ale w ostatnich minutach filmu to nie on będzie w kostiumie Nietoperza. Bruce nie będzie już w stanie dłużej być Mrocznym Rycerzem po fizycznym wpierdolu jaki przyszykuje mu Bane. I tak, wierzę, że możemy doczekać się „Robina” - delikatnie kieruję wzrok na Tommy'ego Solomona, który w filmie gra nie mam pojęcia kogo, bo staram się unikać informacji. Jakiegoś policjanta z tego co wiem. Myślę, że to jest zakończenie Batmana, które szykuje dla nas Nolan. Zanim ktoś krzyknie – Nolan mówil, że nie będzie Robina! - mogę się mylić, ale słowa Nolana można było przetłumaczyć też w inny sposób - „Dla mnie pojawienie się Robina, oznacza koniec Batmana”. Bo to jest zakończenie, które by zaskoczyło. Przynajmniej mnie. Znaczy- zaskoczyło by, gdybym na nie nie wpadł miesiąc temu. Przy okazji, też oglądacie „Breaking Bad”? Jestem przekonany, że Walter wkońcu ostatecznie przejdzie na swoją złą stronę i zabije szwagra. I czeka nas to na koniec pierwszej połowy nowego sezonu.
Ofkors mogę się mylić. Powiem więcej, mam wielką nadzieję, że jestem w błędzie. Chcę się mylić, bo lubię być zaskakiwany w kinie. Chcę ponownie poczuć te emocje jak wtedy gdy Łupieżcy zabili Washa. Kiedy obgryzałem paznokcie patrząc jak poobijany Mal walczy z przeciwnikiem, a reszta załogi stara się odeprzeć atak. Kiedy serio, bałem się, że postacie które polubiłem nie wyjdą z tego cało.
Filmowcy, proszę was! Pozwólcie mi się znów martwić się o waszych bohaterów!