Polskie środowisko komiksowe charakteryzuje się tym, że podczas wszelkich podsumowań nie sposób uniknąć koleżeńskiego poklepywania po plecach. To oczywiście naturalne, że, wyciągnąwszy rękę w tym ciasnym pokoiku oznaczonym tabliczką „polski komiks”, nie sposób nie trafić w plery kogoś znajomego. Co jasne, fakt bliskich relacji nie wpływa jakkolwiek na stanowione werdykty (choć niekiedy prowadzi do ich wstrzymania, ze strachu przed sprawieniem przykrości), czasem jednak, chcąc nie chcąc, kończy się zabawnymi podejrzeniami o tworzenie karteli wydawniczych czy tajnych grup kontrolujących rynek.
Jak często absurdalne i głupie nie byłyby te skojarzenia, muszę stwierdzić, że fakt przebywania w tak hermetycznym otoczeniu generuje pewien rzeczywisty problem. Siedząc w samym środku komiksowej kipieli, pośród gąszczu pleców, nie sposób czasem dojrzeć i docenić tego, co odbywa się poza nim. Tym właśnie sposobem w większości (poza krótkimi tekstami Pałki i Sienickiego) oficjalnych podsumowań 2010 roku zabrakło poważnej wzmianki o jednym z najciekawszych twórców naszego poletka.
Jak często absurdalne i głupie nie byłyby te skojarzenia, muszę stwierdzić, że fakt przebywania w tak hermetycznym otoczeniu generuje pewien rzeczywisty problem. Siedząc w samym środku komiksowej kipieli, pośród gąszczu pleców, nie sposób czasem dojrzeć i docenić tego, co odbywa się poza nim. Tym właśnie sposobem w większości (poza krótkimi tekstami Pałki i Sienickiego) oficjalnych podsumowań 2010 roku zabrakło poważnej wzmianki o jednym z najciekawszych twórców naszego poletka.
Mowa tu o Jakubie Dębskim, szerzej znanym w sieci jako Dem, zaś najszerzej, choć czasem zupełnie anonimowo, jako autor absurdalnych komiksów „duże ilości naraz psów”. Pod szyldem tego właśnie projektu Kuba dokonał w 2010 roku czegoś, co dla większej części komiksowego towarzystwa wydaje się być niemal niewykonalnym. W ciągu niespełna roku zdołał zainteresować sobą tysiące ludzi, których na co dzień nie interesują produkcje pokroju Blankets czy Trzech Cieni. Co więcej, nakłonił część z tej potężnej gromady do wydania pieniędzy na papierową wersję jego komiksów. I to nie byle jaką – pierwszy zeszyt sprzedał się w liczbie, w której drukowane są popularne publikacje Kultury Gniewu, zaś drugi, wychodzący na dniach, cieszy się nie mniejszym powodzeniem. Oprócz tego, sprzedaje też swoje koszulki i przymierza się (eskpertymentalnie) do wprowadzenia do oferty sklepu jednego ze środowiskowych magazynów – w ramach oswajania czytelników z „normalnym” komiksem. Udało mu się dobrze wykorzystać to, co przed nim osiągnęli inni internetowi twórcy, jak au czy koko. Udowodnił nie tylko, że na polskim webkomiksie można zarobić, ale przede wszystkim to, że dużą grupę mitycznych „ludzi spoza” można sobą na poważnie zainteresować, nie posiadając przy tym potężnej machiny promocyjnej.
Dlatego właśnie uważam Dema za komiksiarza 2010 roku. Nie przesiaduje po warszawskich knajpach, nie wymienia uprzejmości z wydawcami, nie przejmuje się tym, co piszą o nim na branżowych portalach (jeśli w ogóle), ale najzwyczajniej w świecie ostro pracuje nad tym, żeby przyciągnąć do siebie jak najwięcej odbiorców. Nawet, jeśli mają być nimi biurwy z ministerstwa transportu.
---------------------------------------------------------
EDIT: jak przewidywałem, tekst wygenerował całkiem porządnego flejma, (łącznie 81 komentarzy) za co wszystkim uczestnikom dziękuję. Niestety, padł on ofiarą drapieżnego socialnetworkingu, przez co jego gros odbył się na moim profilu FB. Nic jednak straconego, ciekawych całości zapraszam tutaj.
Oprócz tego, w całą akcję wkręcił się też Piotrek Nowacki, który umieścił na swoim blogasku komiksowy komentarz.
Oprócz tego, w całą akcję wkręcił się też Piotrek Nowacki, który umieścił na swoim blogasku komiksowy komentarz.