poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Co jest nie tak z dzisiejszą młodzieżą?

Długo rozważałem jak rozpocząć ten tekst. Postanowiłem uderzyć wprost. Widziałem wczoraj pełnometrażową wersję serialu “Hannah Montana”. Z doświadczenia wiem, że prędzej czy później musiało się to wydarzyć, gdyż tak skonstruowany jest wszechświat. Wolałem mieć to za sobą już teraz, niż gdyby miał mnie ten film wziąć z zaskoczenia w nieokreślonej przyszłości.

Tak to działa. Zupełnym zbiegiem okoliczności przed premierą trzeciej odsłony popularnego młodzieżowego “High School Musical” wpadły mi w łapska dwie pierwsze części. Pech sprawił też, że nie miałem nic lepszego do roboty, więc je obejrzałem. Dałem się też skusić na kinowy seansik “trójki”. Przekonał mnie zwiastun. Ta piękna scena, kiedy przerywają mecz, aby Zac mógł pośpiewać sobie ze swoją dziewczyną. Tak pięknie idiotyczne, że mnie urzekło. Cała seria jest taka, więc bawiłem się przednio.

Oczywiście na “High School Musical” świat się nie kończy i Disney musiał iść za ciosem robiąc “Camp Rock”. A ja akurat podczas jego telewizyjnej premiery nocowałem na Jankowej kanapie. Usłyszeliśmy zew disney'owskiego musicalu, więc musieliśmy na niego odpowiedzieć. Co ciekawe, tytuł był cholernie mylący, bo produkcja z rockiem nie miała wiele wspólnego. Przez cały film gitara mignęła w trzech scenach, z czego w dwóch była używana. Byli za to Jonas Brothers, o których istnieniu nie miałem pojęcia dopóki później ktoś mi nie napomknął, że oni są teraz super na czasie. Wtedy uświadomiłem sobie, że chyba nie trzymam ręki na pulsie. Z jednej strony to dobrze, bo jak to wielokrotnie powtarzałem – dzisiejsza młodzież to idioci. Z drugiej strony nie chciałem skończyć jak ludzie (nie będę pokazywał palcami), którzy nie wiedzą tak podstawowych rzeczy jak to, że Hannah Montana zanim uderzyła w kina była serialem telewizyjnym (dude, seriously. Come on).

Aby nie zostawać daleko w tyle postanowiłem też przyjrzeć się największemu hitowi ostatnich miesięcy - pierwszej części sagi "Zmierzch". Słyszałem o tym jak tylko pojawiła się wiadomość o ekranizacji, gdyż w powietrzu rozległ się pisk nastoletnich fanek. By przekonać się co to dokładnie jest postanowiłem obejrzeć. Zaprosiłem koleżankę do towarzystwa, aby powstrzymała mnie przed zjedzeniem własnej twarzy i abym mógł potem zwalić winę na nią i rozpowiadać ludziom, że obejrzenie tego nie było moim pomysłem. Skoro film ten odniósł taki oszałamiający sukces jest pewne, że z dziejszą młodzieżą jest coś bardzo nie halo. Z autorką oryginału chyba jeszcze bardziej. Wampiry, które w świetle słonecznym zaczynają błyszczeć niczym diament? Może i jestem wychowany w czasach kiedy były to mroczne istoty, jednak jakkolwiek na te ze "Zmierzchu" nie spojrzeć - to wciaż jest kurewsko głupie. Cokolwiek ta kobieta bierze, powinna przestać, bo najwyraźniej jej szkodzi. Film był najgorszym ścierwem jakie widziałem od czasu "Disaster Movie", które swoją drogą też zarobiło na siebie, co wyraźnie pokazuje nam z jakim rodzajem kretynów mamy dziś do czynienia.

Wrócę jednak do początku tekstu, czyli do Hannah Montana. To jeden z tych filmów o którego istnieniu dowiedziałem się, kiedy internet zalała fala plakatów. Lekkie zaskoczenie, bo o istnieniu tego serialu i jego fenomenie wiedziałem od dawna. Nie urodziłem się przecież wczoraj. Nawet widziałem kilka odcinków w telewizji i o dziwo nie była to aż tak fatalna produkcja jak się spodziewałem (a do takich zdążył mnie już przyzwyczaić Disney). Cierpiała jednak na tę samą wadę co wszystkie inne produkcyjniaki fabularne ze studia Myszy Miki – dziecięcy aktorzy. Czy im nie dają jakiegoś aktorskiego przeszkolenia? Wszyscy zdają się grać, jakby uczyli się fachu od Goofy'ego i spółki. Dzieciaki sprawiają wrażenie wyrwanych z animacji, co w rezultacje daje naprawdę drażniący efekt. Mimo to do kina poszedłem. Czy się zawiodłem? Cieżko powiedzieć. Kinowa Hannah była chyba dokładnie tym czego można było oczekiwać po pełnometrażowej wersji serialu o dziewczynie, która za dnia jest normalną uczennicą, a wieczorami super gwiazdą pop. Wiadomo, że w końcu będzie musiała zdecydować, które życie jest dla niej ważniejsze. Znając Disney'owskie wartości – od początku wiemy jak się to skończy. Wszyscy będą radośni, a problemy rozwiążą się szybko i naiwnie. Mili ludzie się cieszą, źli się nawracają, a bardzo źli dostają nauczkę. Na koniec wszyscy zaśpiewają piosenkę. Proste jak pierdolenie. Jednak przyznam się bez większego bicia, że jak nie lubię produkcji familijnych, tak na tej bawiłem się naprawdę nieźle. Prawdopodobnie się starzeję i staję się bardziej wyrozumiały.

Boję się, że kiedyś, gdy wpadnę do sklepu w stanie lekko wskazującym to wyjdę z niego niosąc w torebce jakąś cześć “High School Musical” czy “Camp Rock”. Pozostaje mi mieć jedynie nadzieję, że będzie to “Hannah Montana. The Movie”. Nie dlatego, że był to najlepszy z wymienionych wcześniej filmów. Po prostu Miley Cyrus mimo swojego wieku ma już naprawdę zajebiście długie nogi. A na nie zawsze miło jest popatrzeć.