piątek, 30 kwietnia 2010

W kuchni kartki szybko wilgotnieją...

...czyli: czemu "komiks kobiecy" to kiepski pomysł?
Przed czterema dniami odbył się festiwal Komiksowa Warszawa. Niezwykle zacna inicjatywa, którą miałem przyjemność, na miarę moich skromnych możliwości, wesprzeć. Oprócz giełdy, tradycyjnych pogadanek z autorami, autografów i innych atrakcji, miejsce miał panel dyskusyjny o "komiksie kobiecym". Na tymże panelu padały różne zdania, jednak dwa z nich przykuły moją uwagę mocniej niż pozostałe.
Cytuję z pamięci za Sylwią Kaźmierczak:
„Komiks jest bardzo zmaskulinizowany, przez co kobietom trudno jest przebić się na przykład w zinach. Mam koleżanki, które nie mogły, więc wysłały swoje prace za granicę i teraz w tamtejszych zinach robią kariery”
Po chwili milczenia poprzedzonej solidnym „WTF”, pojawiają się pytania: czy Pani Sylwia wie cokolwiek o scenie zinowej? Miała w ręku ziny wydane w ciągu ostatnich paru lat? Nie pomnę wszystkich pozycji, bo czytałem je dość wyrywkowo, ale w samym Kolektywie, w ciągu trzech lat od jego powstania, robiło sześć babeczek: Ewa Jędrzejczak, Katarzyna Witerscheim, Sara Sapkowska, Ewa Zaremba, Olga Wróbel i Una Odya; tej ostatniej powierzyliśmy zmianę wizerunku magazynu.
Nie wiem kim są koleżanki Sylwii Kaźmierczak i do jakich zinów wysyłały swoje prace. Pamiętam jak sam, wraz z kolegami z redakcji, odrzuciłem parę komiksów zrobionych przez dziewczyny. Może były wśród nich właśnie te. Nie zrobiłem tego dlatego, że ich autorki miały cycki. Nie, te komiksy były kiepskie. Po prostu. To była najzwyklejsza w świecie, uformowana w kadry i plansze kupa. Jak i sporo innych propozycji nadesłanych nam przez facetów. Co więcej, śmiem twierdzić, że proporcjonalnie do liczby komiksów przyjętych, odrzuciliśmy więcej prac narysowanych przez mężczyzn niż kobiety.
Zapytam się wprost - skąd w ogóle pomysł, że w jakimkolwiek zinie brana jest pod uwagę płeć twórcy? Ta bzdurna teza jest o tyle bolesna, że odebrałem ją jako cios prosto w moje (wciąż pełne naiwnego entuzjazmu) zinowe serduszko. Tym bardziej, że owe serduszko bije do każdego twórcy, bez względu na jego identyfikację genderową.
Kolejną kwestią poruszoną przez redaktorkę Comix Grrrlz jest to, jak „męskie komiksy fałszują rzeczywistość”. I tutaj już nie zareaguję kolejnym gromkim „WTF”, bo, być może, pewien wycinek komiksowego światka umknął mojej uwadze. Nie czytam wszystkich komiksów wydanych w Polsce – zwyczajnie mnie na to nie stać. W żadnym z tych, które znam, nie dostrzegłem maskulinistycznego fałszu, dlatego też zdrowy rozsądek podpowiada mi, że owe fałszowanie rzeczywistości jest bujdą. Niemniej, wolałbym poczekać na kogoś bardziej kompetentnego w tej sprawie. Zapraszam do komentarzy.
Po panelu nadszedł czas na dyskusję. Jako jedyny pojawił się nieco trolujący głos Kingpina, który mam zamiar podchwycić.
Dlaczego nie podoba mi się "komiks kobiecy"?
Nie mam problemu z samym nazewnictwem – gdyby chodziło o niepotrzebną systematyzację, puściłbym to, podobnie jak reszta środowiska, mimo uszu. Otóż, "komiks kobiecy" nie podoba mi się, bo niesie ze sobą pewne zagrożenie dla samych komiksiar. Pierwszy problem zaczyna się wraz z wyznaczeniem desygnatu „komiksu kobiecego”. Czy szorciaki Uny, gdzie głównymi bohaterami są faceci, to komiksy kobiece? A może komiksy koko, gdzie zawsze głównymi bohaterkami są kobiety, to komiksy kobiece?
Mi osobiście, jak i wielu innym, ten termin kojarzy się z historiami rysowanymi przez kobiety, o "kobiecych" sprawach, co nasuwa proste skojarzenia z niezbyt wysoką literaturą spod znaku Pani Grocholi. Dodatkowo, podobną charakterystykę podają zwolenniczki nazwy. Niepokoi mnie to, bo „komiks kobiecy” to niezwykle nośna etykieta, co widać było na festiwalowym panelu. Ponadto, co sugeruje nazwa kategorii, niewiele trzeba, by zaczęła obejmować wszystkie damy tworzące komiksy, a co by nie mówić, kategoria „od kobiet, dla kobiet” jest straszliwie upupiająca i ograniczająca. I tego właśnie się boję. Boję się, że dziewczyny walczące dziś o utworzenie komiksu kobiecego w rzeczywistości pracują nad niewygodną metką, od której, za parę lat, przyszłe komiksiary będą z trudem próbowały się uwolnić. A przecież nas, pryszczatych fanów opowieści obrazkowych dla dzieci, nic nie boli bardziej niż niesłusznie dolepiona, wykluczająca etykieta.

Tych, którzy nie dali się strolować tytułowi, zapraszam do komentarzy.