poniedziałek, 15 listopada 2010

Pozdrawiam wszystkich palaczy

Każdy z nas wie, jak dobrze na samopoczucie wpływa słoneczne popołudnie spędzone w parku. Powodowany tą wiedzą, w jeden z pogodnych, ciepłych dni, postanowiłem złapać pod pachę koc i naładować swoje baterie przed nadchodzącą jesienią.

Już po krótkiej chwili dziurawe podeszwy moich trampek rozkosznie gniotły znajdującą się pod nimi trawę i wszelkie małe stworzenie, które nieopatrznie obrało ją sobie za dom. Nie minęła minuta, gdy upatrzyłem sobie idealne miejsce na relaks. Podszedłem do niego i, gdy miałem już rozłożyć znajdujący się pod moją pachą kocyk, drogę zastąpił mi mały sznaucer. Taki pies. Jego pysk symbolizował charakterystyczne dla małych stworzeń szczęśliwe skretynienie. Intruz przykucnął, po czym udekorował małym prezentem moje Idealne Miejsce. Zrozpaczony patrzyłem jak ciepły, ciemnobrązowy walec osiada powoli i nieubłaganie na kawałku trawy, którego tak bardzo pragnąłem.

Załamany odwróciłem się w przeciwnym kierunku i spostrzegłem właściciela.

- Przepraszam, to pański pies?

- Ta. - odparł wąsaty mężczyzna, którego imponujący brzuch symbolizował najwyraźniej poziom jego samozadowolenia.
- No to właśnie się zesrał.
- No i?
- Bo wie pan, ja w tamtym miejscu chciałem się położyć.
- To połóż się pan obok.
- Z kupą przy głowie?
- To znajdź se inne miejsce, co za problem.
- Nie może pan go wyprowadzać gdzieś indziej? Tam, niedaleko, między krzaki na przykład.
- Nie. On lubi tu srać, zawsze tu sra i nikt mi nie zabroni go tu wyprowadzać. Połóż się pan gdzie indziej.
- Ale wszystko inne dookoła jest już zasrane.
- To do innego parku pojedź, w Łazienkach psów nie ma, tam trawniki są czyste.
- Ale to pół godziny stąd, a ten park mam zaraz pod domem.
- Chuj mnie to boli, daj mi pan spokój – uciął mój rozmówca, po czym, czule zwracając się do pupila, wyprowadził go alejką dalej, w głąb parku.

Sfrustrowany i zniechęcony postanowiłem, że resztę dnia spędzę w domu.

Parę miesięcy później uchwalone zostało prawo zobowiązujące właścicieli do sprzątania efektów obecności swoich milusińskich. Można powiedzieć, że dzięki temu parki oddane zostały wszystkim – zarówno zwolennikom koców, jak i posiadaczom psów. Z tą różnicą, że ci drudzy musieli zmienić swoje zachowania, aby miejsce to uczynić przyjazne dla każdego, bez wyjątku. Na całe szczęście, wtedy nikomu nie przyszło do głowy nazwać wchodzące prawo dyskryminacją.

Dziś, piętnastego listopada, pozdrawiam wszystkich palaczy.

piątek, 30 kwietnia 2010

W kuchni kartki szybko wilgotnieją...

...czyli: czemu "komiks kobiecy" to kiepski pomysł?
Przed czterema dniami odbył się festiwal Komiksowa Warszawa. Niezwykle zacna inicjatywa, którą miałem przyjemność, na miarę moich skromnych możliwości, wesprzeć. Oprócz giełdy, tradycyjnych pogadanek z autorami, autografów i innych atrakcji, miejsce miał panel dyskusyjny o "komiksie kobiecym". Na tymże panelu padały różne zdania, jednak dwa z nich przykuły moją uwagę mocniej niż pozostałe.
Cytuję z pamięci za Sylwią Kaźmierczak:
„Komiks jest bardzo zmaskulinizowany, przez co kobietom trudno jest przebić się na przykład w zinach. Mam koleżanki, które nie mogły, więc wysłały swoje prace za granicę i teraz w tamtejszych zinach robią kariery”
Po chwili milczenia poprzedzonej solidnym „WTF”, pojawiają się pytania: czy Pani Sylwia wie cokolwiek o scenie zinowej? Miała w ręku ziny wydane w ciągu ostatnich paru lat? Nie pomnę wszystkich pozycji, bo czytałem je dość wyrywkowo, ale w samym Kolektywie, w ciągu trzech lat od jego powstania, robiło sześć babeczek: Ewa Jędrzejczak, Katarzyna Witerscheim, Sara Sapkowska, Ewa Zaremba, Olga Wróbel i Una Odya; tej ostatniej powierzyliśmy zmianę wizerunku magazynu.
Nie wiem kim są koleżanki Sylwii Kaźmierczak i do jakich zinów wysyłały swoje prace. Pamiętam jak sam, wraz z kolegami z redakcji, odrzuciłem parę komiksów zrobionych przez dziewczyny. Może były wśród nich właśnie te. Nie zrobiłem tego dlatego, że ich autorki miały cycki. Nie, te komiksy były kiepskie. Po prostu. To była najzwyklejsza w świecie, uformowana w kadry i plansze kupa. Jak i sporo innych propozycji nadesłanych nam przez facetów. Co więcej, śmiem twierdzić, że proporcjonalnie do liczby komiksów przyjętych, odrzuciliśmy więcej prac narysowanych przez mężczyzn niż kobiety.
Zapytam się wprost - skąd w ogóle pomysł, że w jakimkolwiek zinie brana jest pod uwagę płeć twórcy? Ta bzdurna teza jest o tyle bolesna, że odebrałem ją jako cios prosto w moje (wciąż pełne naiwnego entuzjazmu) zinowe serduszko. Tym bardziej, że owe serduszko bije do każdego twórcy, bez względu na jego identyfikację genderową.
Kolejną kwestią poruszoną przez redaktorkę Comix Grrrlz jest to, jak „męskie komiksy fałszują rzeczywistość”. I tutaj już nie zareaguję kolejnym gromkim „WTF”, bo, być może, pewien wycinek komiksowego światka umknął mojej uwadze. Nie czytam wszystkich komiksów wydanych w Polsce – zwyczajnie mnie na to nie stać. W żadnym z tych, które znam, nie dostrzegłem maskulinistycznego fałszu, dlatego też zdrowy rozsądek podpowiada mi, że owe fałszowanie rzeczywistości jest bujdą. Niemniej, wolałbym poczekać na kogoś bardziej kompetentnego w tej sprawie. Zapraszam do komentarzy.
Po panelu nadszedł czas na dyskusję. Jako jedyny pojawił się nieco trolujący głos Kingpina, który mam zamiar podchwycić.
Dlaczego nie podoba mi się "komiks kobiecy"?
Nie mam problemu z samym nazewnictwem – gdyby chodziło o niepotrzebną systematyzację, puściłbym to, podobnie jak reszta środowiska, mimo uszu. Otóż, "komiks kobiecy" nie podoba mi się, bo niesie ze sobą pewne zagrożenie dla samych komiksiar. Pierwszy problem zaczyna się wraz z wyznaczeniem desygnatu „komiksu kobiecego”. Czy szorciaki Uny, gdzie głównymi bohaterami są faceci, to komiksy kobiece? A może komiksy koko, gdzie zawsze głównymi bohaterkami są kobiety, to komiksy kobiece?
Mi osobiście, jak i wielu innym, ten termin kojarzy się z historiami rysowanymi przez kobiety, o "kobiecych" sprawach, co nasuwa proste skojarzenia z niezbyt wysoką literaturą spod znaku Pani Grocholi. Dodatkowo, podobną charakterystykę podają zwolenniczki nazwy. Niepokoi mnie to, bo „komiks kobiecy” to niezwykle nośna etykieta, co widać było na festiwalowym panelu. Ponadto, co sugeruje nazwa kategorii, niewiele trzeba, by zaczęła obejmować wszystkie damy tworzące komiksy, a co by nie mówić, kategoria „od kobiet, dla kobiet” jest straszliwie upupiająca i ograniczająca. I tego właśnie się boję. Boję się, że dziewczyny walczące dziś o utworzenie komiksu kobiecego w rzeczywistości pracują nad niewygodną metką, od której, za parę lat, przyszłe komiksiary będą z trudem próbowały się uwolnić. A przecież nas, pryszczatych fanów opowieści obrazkowych dla dzieci, nic nie boli bardziej niż niesłusznie dolepiona, wykluczająca etykieta.

Tych, którzy nie dali się strolować tytułowi, zapraszam do komentarzy.

wtorek, 23 marca 2010

Bele vs Organizacja czasu

Moja klawiatura nieco zardzewiała, więc postanowiłem ją rozruszać trochę bardziej osobistą notką. Ja, ja, ja.
Mam naprawdę fantastyczny rok. Zdecydowanie jest bardziej wycieczkowo niż kiedykolwiek. To było moje noworoczne postanowienie – więcej ruszać się z fotela. Małymi kroczkami odczepiać się od świata wirtualnego i wykorzystać zaoszczędzone pieniądze (poza kupowaniem dvd) do zwiedzenia paru miast w których nigdy nie byłem, bądź byłem dawno. Takim spodobem udało mi się zaliczyć Ligaturę w Poznaniu, nagrać na żywo Schwing! we Wrocławiu oraz odwiedzić brata w Gdańsku. Przede mną jeszcze Sobota Komiksowa w Bydgoszczy, Komiksowa Warszawa (której się obawiam, że albo nie sprosta moim oczekiwaniom, albo że ktoś umrze z nadmiaru dobrej zabawy) i wychwalany w zeszłym roku Bałtycki Festiwal Komiksowy. A to dopiero pierwsza połowa roku.
Jest też plan pisania więcej. Pisania dużo. Notki na blogu co tydzień. Jak widać. Pomysły były, ale z organizowaniem czasu wychodzi gorzej.
Jestem naprawdę beznadziejny w kwestii organizowania sobie czasu i brania się do roboty. Od momentu otwarcia notatnika zdążyłem obejrzeć wszystkie obecnie dostępne zwiastuny nowej serii Doctora Who, ułożyć puzzle z bohaterami Torchwood, kilka razy zerknąć na twitter, mimo że obiecałem sobie z tym skończyć, a nawet – co jest rekordem – położyć się spać i wrócić do pisania następnego wieczoru.
Uwielbiam obkładać się projektami. Czasu mam mało, a głowa pęka od ilości historii, które tylko czekają by je opowiedzieć. Lubię mieć zawsze coś do roboty i uwielbiam mieć w zanadrzu kilka pomysłów na zagospodarowanie sobie wolnego czasu, jeśli ten kiedykolwiek nastanie.
Niecały rok temu zakończyłem TheMovie, by już nigdy do tego nie wrócić i zająć się jakimiś nowymi projektami. Nowe projekty powstały, a do The Movie i tak wróciłem. Bo jestem leniwym rysownikiem i nie chciało mi się wymyślać nowych postaci, gdy stare wciąż mają potencjał. Ale jest jeden mały problem. O ile pierwsze 3 sezony miały z góry ustalony plan i opowiadały (lepiej lub gorzej) pewną historię, o tyle nie mam zielonego pojęcia dokąd zmierza nowa seria. Może to i dobrze? Może dzięki temu całość wyjdzie bardziej spontanicznie i obędzie się bez wymuszonych wątków romantycznych, które być musiały, bo tak od początku było zaplanowane, aby historia mogła zatoczyć koło.
A kilka dni temu ruszyła Scientia Occulta. Nie będę ukrywał, to właśnie ona jest głównym powodem tej notki. Od dawna kusiło mnie zrobienie czegoś w tym klimacie. Dużą inspiracją było oczywiście moje zaczytywanie się w trejdach z Johnem Constantinem, a kiedy Mike Carey napisał Felixa Castora uznałem, że ja też chcę mieć taką postać. Tak powstał Clay. No cóż, nie do końca tak. Fun fact, który jest znany tylko kilku osobom – pierwotnie to ja miałem rysować Scientię. Jeszcze wtedy nie nazywała się tak jak teraz, a Clay nie posiadał imienia. Zaplanowałem ten komiks jako swoją odskocznię po TheMovie. Narysowałem jeden pasek i troszkę zakryłem się wstydem, bo nie jestem zbyt dobrym rysownikiem. Zwłaszcza jeśli trzeba narysować coś mrocznego. Użyłem więc podstępu i opowiedziałem Łukaszowi (który już wtedy rysował do mojego scenariusza serię Recours) o tym projekcie z nadzieją, że łyknie przynętę. Łukasz nakręcił się na rysowanie, a ja mogłem rozbudować historię o sceny, których sam nigdy bym nie narysował. Dzięki temu mamy jeden z najlepiej narysowanych webkomiksów w Polsce. Mam jedynie nadzieję, że scenariusz dorówna rysunkom.
Wciąż siedzę też nad scenariuszem do drugiego (chociaż myślimy o nim jak o świeżym starcie) Rycerza Janka. Pierwsza wersja scenariusza wróciła od potencjalnego wydawcy z kilkoma konstruktywnymi uwagami. Przysiedliśmy porządnie i wprowadziliśmy masę zmian. Teraz usiłujemy znaleźć wolny wieczór, aby na czysto wszystko spisać. Nowa przygoda Janka będzie większa, mocniejsza i bardziej dramatyczna. Będzie też zabawniejsza niż wszystkie poprzednie. Rozbudowaliśmy znacznie świat oraz wprowadziliśmy kilka ciekawych postaci pobocznych. Niektóre z nich miały przypadkiem więcej szczęścia niż inne. Mówię o gangu karłów, których przygody można śledzić w nowych numerach Kolektywu. Drużyna karłów odgrywała dość istotną rolę w pierwotnej wersji scenariusza, a po zmianach będą musieli się zadowolić jedynie niewielkim cameo. Co nie znaczy, że nie powrócą w kolejnych tomach. Na nie oczywiście pomysły są. Myślę, że nigdy nie skończą mi się pomysły na przygody Rycerza Janka.
Jestem w tym roku strasznie twórczy. Moje pisarskie ego jest na tyle pewne siebie, że staram się sprawdzać w różnych gatunkach. Od komedii, poprzez obyczaj, sensację, thiller, na sci-fi kończąc. Zrobię podsumowanie za rok i zobaczymy jak mi ten rozstrzał wyjdzie.

Książkę też chyba napiszę. A, co?