wtorek, 15 listopada 2011

Pierwszy gong, czyli drugi oddech skrajnej prawicy

Nacjonaliści i neofaszyści wierzą w silne państwo. W jego represyjny i wykluczający aparat, który będzie rządził i dzielił, oczyszczając naród z niepożądanych elementów. Nie jest to miła wizja, jednak opiera się na łatwych do przewidzenia zasadach. W ostatni piątek całej Polsce objawił się znacznie groźniejszy przeciwnik, który w odróżnieniu od panów w brunatnych koszulach, nie zamierza trzymać się reguł.

Mądre telewizyjne głowy, próbując zrzucić winę za listopadowe zamieszki na blokadę, kreują przedziwną wizję schröedingerowskiej przemocy. Przemocy, która bez wpływu z zewnątrz, na przykład kontrmanifestacji, jest nieokreślona, w zasadzie nieważna. W ten sposób zdają się mówić – gdyby nie blokada, faszyzujące kibolskie bojówki nie istniałyby, a wszyscy uczestnicy marszu byliby, zgodnie z oficjalnym wizerunkiem, grzecznymi patriotami. Kreując ten obraz nie tylko zniekształcają rzeczywistość, ale i negują istnienie jak najbardziej prawdziwego i niebezpiecznego zjawiska.

Zjawiska, w którym nieważna jest idea budowania państwa. Tu bowiem liczy się sama przemoc. Chaotyczna, skierowana nie tylko przeciwko mniejszościom, ale i porządkowi jako takiemu, Systemowi. To nie jest anarchia, która wierzy, że represyjne państwo można zastąpić więziami obywatelskimi. To sama przemoc, po której nie ma nic. Krótkowzroczna agresja. To społeczny chaos, który atakuje wszystko, co stoi mu na drodze. Chaos, którego nie są w stanie zatrzymać ani kontrolować żadni garniturowi oficjele. Pokazał to ostatni piątek.

Chętnych na harce były naprawdę tysiące… Jak wychodziliśmy z daleka w stówkę, to ruszało na nas pięć stówek… naszych, myśląc, że my to antifa. I tak kilka razy… „Blokada”, heh…blokada, którą każdy chce dopaść…

Stare podziały zmieniły swoje znaczenie. Bojówki skrajnego prawa i lewa działały do niedawna na innych zasadach. Nie miały siły politycznej, walczyły w zamkniętych kręgach, organizując akcje najczęściej przeciwko sobie. I choć zakres ich działań znacznie różnił się od siebie – brunatni bili czarnych, lewaków, gejów, żydów, wegetarian i antyfaszystów, zaś antyfaszyści bili brunatnych – stanowili pewien wspólny margines. Oddaleni od głównego dyskursu politycznego działali raczej na lokalnych polach.

11 listopada objawiła się jednak trzecia grupa, do tego wspierająca skrajną prawicę. To historyczny dzień, w którym po raz pierwszy stadionowi bandyci zjednoczyli się na skalę krajową. Pokazali, że są w stanie stworzyć ogólnopolską organizację gotową do regularnej wojny z całym światem, który nie odpowiada ich prostej ideologii. Na naszych oczach rośnie prawdziwe niebezpieczeństwo wspierane przez polityków.

Wszyscy bez ciśnienia, obok siebie. Ramie w ramie, a nie był to najgrzeczniejszy odłam wspomnianych ekip. Jak dawno temu obserwowałem wspólną walkę hool’s z Serbii przeciwko pedałom to twierdziłem, że jest to u nas niemożliwe. Niemożliwe nie istnieje.

W ciągu dekady powstała świetnie zorganizowana grupa, przez lata szkoląca się w otwartej walce z policją i państwem. Niedawno posiadła też siłę polityczną, jaką ofiarowali jej konserwatywni politycy i publicyści. Dla tej grupy skończył się czas życia w podziemiu. Z tak silnymi narzędziami może przystąpić do zmiany rzeczywistości na swoją modłę.

Skończył się również czas jednolitych mundurów i pieśni przeciw pieśniom. Bojówki jakie Europa widziała w latach trzydziestych odchodzą w niepamięć. Mamy do czynienia z czymś, o czym pisał Ballard w „Królestwo nadchodzi”. Płynną, ogólnokrajową masą, w której niemal nie sposób odróżnić od siebie zwykłych bandytów i politycznych przywódców.

Społeczeństwo ucieka w przeciwne narożniki. W jednym z nich stanął właśnie zawodnik, którego konserwatywni politycy trenowali i karmili przez lata. Ma za sobą pierwszą walkę na dużej arenie i sporą chrapkę na tytuł mistrza.

11 listopada zabrzmiał gong, którego echo słyszeć będziemy długo.

5 komentarzy:

  1. "Mądre telewizyjne głowy, próbując zrzucić winę za listopadowe zamieszki na blokadę, kreują przedziwną wizję schröedingerowskiej przemocy"

    Schroedingerowska przemoc to mój nowy ulubiony termin. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zgadzam się z nadawaniem temu aury wylęgającego się na naszych oczach z trzewi społeczeństwa masowego, jednolitego, zorganizowanego, ultraprawicowego radykalizmu z realną siłą polityczną. To nadużycie.

    Powiększająca się zdolność do zwoływania ad hoc dużych grup ludzi przeraża i mnie, ostatnio upadło z tego powodu kilka państw, ale prócz ogólnospołecznej mobilizacji może wyprodukować również iluzję masowości. Zza pleców policji wyglądali zapewne jak tłum, we właściwym marszu całkowicie się rozpuścili. Kwestia perspektywy. Moim zdaniem jeśli mówimy o liczbach, to byli marginalni i w tym nie różnili się od brunatnych.

    Nie jestem w stanie uwierzyć w ich jednolitość. Ostatnia dekada nadała słowu "pseudokibic" bagaż, który dla mnie zawiera w sobie głównie obrazy ustawek po lasach i bitew na boiskach, przed meczami, w trakcie i po meczach. I jeśli kochają oni przemoc, to przede wszystkim przemoc wobec siebie nawzajem. Nie odnajduję się dobrze w tym kto z kim ma kosę, a kto trzyma sztamę. Ale trudno mi znaleźć bardziej skłócone środowisko, niż tę mozaikę wzajemnie piorących się po pyskach nowotworów lokalnej tożsamości. Te problemy mogą wydać się abstrakcyjne, ale rozmawiałem z człowiekiem, który nie mógł znieść myśli, że jego współkibice z Legii zaprosili do Warszawy "te kurwy z Lecha", co głównie zaprzątało jego umysł po 11 listopada.

    Jak widać część z nich poszła na ten ciężki kompromis i razem stawiła się na placu Konstytucji. Co leży u podstaw tej unii?

    Po pierwsze ustalmy daty. Kwestia pseudokibiców została upolityczniona 3 maja 2011 przez Donalda Tuska i jego reakcje na wydarzenia w Bydgoszczy podczas meczu o Puchar Polski. Jeśli piszesz o "zawodniku, którego konserwatywni politycy trenowali i karmili przez lata" proszę o uzasadnienie, jakieś fakty.

    W miarę spójny front pseudokibiców uformował się w obliczu wspólnego wroga. Echa tego dalej pobrzmiewają, pobrzmiewały w trakcie marszu w stadionowych przyśpiewkach pod budynkiem kancelarii premiera. Błyskotliwy pomysł zarządzania ich niezwykle medialną agresją szybko podchwycił Kaczyński i część prawicowych publicystów, lansując ich nawet na awangardę polskiej prawicy (przyprawiając mnie o mdłości), co na szczęście przychodziło im z dużym trudem. Cały czas są oni jednak przedmiotem polityki, ich podmiotowość ogranicza się do stadionowych transparentów, walk ulicznych i oczekiwaniem na bijące pianę media.

    Niezwykle trudno będzie im tę podmiotowość poszerzyć i wyjść z formy stadionowo-ustawkowej. Są uprzedmiotowieni, cały czas mitygowani przez umiarkowaną większość kibiców, przez swoją ekskluzywność pozbawieni realnych sojuszników. Dopóki front jest tak mały, "regularna wojna" będzie co najwyżej wojną podjazdową. Ci, którzy zasmakowali we wspólnej rozróbie ponad podziałami klubowymi zapewne pojawiać się będą na Manifie, czy Paradzie Równości, ale nie będą się wiele różnić od niemieckich zadymiarzy na Nowym Świecie. Zostaną otoczeni przez policję i zamknięci.

    OdpowiedzUsuń
  3. > Zza pleców policji wyglądali zapewne jak tłum, we właściwym marszu całkowicie się rozpuścili. Kwestia perspektywy.

    Być może nam obydwu brakuje dobrego punktu odniesienia, wszak pseudokibice, przynajmniej sądząc po ich relacjach i informacjach „z terenu”, często odłączali się od marszu i szukali przygód poza nim. Co jest całkiem zrozumiałe, gdyż ten, silnie osłaniany przez policję, stwarzał nieco mniej przyjazne warunki do grupowych zabaw.

    >Ale trudno mi znaleźć bardziej skłócone środowisko, niż tę mozaikę wzajemnie piorących się po pyskach nowotworów lokalnej tożsamości. Te problemy mogą wydać się abstrakcyjne, ale rozmawiałem z człowiekiem, który nie mógł znieść myśli, że jego współkibice z Legii zaprosili do Warszawy "te kurwy z Lecha", co głównie zaprzątało jego umysł po 11 listopada.

    Faktem jest, że rodzimym fanom mocnych wrażeń daleko do konsolidacji, jaką znamy chociażby z Serbii. Uważam jednak, że w tym wypadku nie należy rozpatrywać wyłącznie jednego jej modelu. Nie muszą oni tworzyć wiecznie homogenicznej, scentralizowanej grupy. Bardziej prawdopodobny wydaje się wariant doraźnych sojuszy zawieranych na specjalne okazje. Przy tych mniej spektakularnych wystarczy ekipa z jednego klubu (vide „obrona” pomnika Dmowskiego przed obwieszeniem go kolorowymi balonami), jednak przy zdarzeniach miary ogólnopolskiej dość prawdopodobne jest, że podobne akty chwilowej zgody będą pojawiać się częściej. Oczywiście nie będzie to udziałem wszystkich grup, zawsze znajdą się (choćby tacy jak przytoczeni przez Ciebie) „otrodoksi”, którzy nie zniosą pewnych porozumień ponad podziałami. Wydaje mi się jednak, że taki typ współpracy może być groźniejszy niż pełna unia – z powodu swojej decentralizacji i doraźności o wiele trudniej jest go zwalczyć i kontrolować.

    >proszę o uzasadnienie

    Być może nie wyraziłem się jasno – wynika to pewnie ze skrótu myślowego, którego nieopacznie użyłem. Pisząc o „karmieniu przez lata” myślałem o skrajnie prawicowych ideologiach, które w środowisku łysych sportowców znalazły bardzo żyzny grunt. Nie czytałem badań potwierdzających moją tezę, jednak wydaje mi się, że pseudokibice wywodzą się z grup mocno odczuwających społeczne i materialne wykluczenie. W naszym, lokalnym politycznym kosmosie, to właśnie tzw. ideologie prawicowe zdają się wzajemnie napędzać z tym typem społecznego niezadowolenia – stąd bierze się bunt wobec władzy i prawa (obserwowany przecież nie tylko na stadionach!). W tym sensie nasi narodowi kibice stają się prawdziwymi, spontanicznymi Oburzonymi, zaś tzw. środowiska lewicowe ośrodkiem reakcji. Ale to tak na marginesie.

    >Niezwykle trudno będzie im tę podmiotowość poszerzyć i wyjść z formy stadionowo-ustawkowej.

    Nie zgodzę się z tym. Przykład Starucha pokazuje, że wystarczy charyzmatyczny przewodnik, aby zaciągnąć kibiców np. na obchody wybuchu powstania warszawskiego – święta mającego niewiele wspólnego z ich tradycyjną działalnością. Oczywiście, w dyskursie publicznym istnieje silny nurt upupiający kiboli, jednak należy pamiętać, że obok płynie zupełnie przeciwny, nadający im miano świadomych patriotów.

    Wszystko to jest, mam wrażenie, dyskusją między jedną przepowiednią a drugą. O wyniku tego sporu przekonamy się najpewniej w najbliższych latach (miesiącach?), jednak życzę nam obu, żeby zakończył się na Twoją korzyść (:

    OdpowiedzUsuń
  4. Hi ..
    Przepraszam, że przeszkadzam. Zapraszam do otwarcia nowego portalu.
    Link rejestracyjny: http://myurl.cz/ternity


    http://www.youtube.com/watch?v=d1hZTu6D9VY
    http://www.youtube.com/watch?v=8J1TKVpUk6Y
    http://www.youtube.com/watch?v=oJ9-CDG05-4
    http://www.youtube.com/watch?v=7oPJfdjI4y8
    http://www.youtube.com/watch?v=7oPJfdjI4y8

    OdpowiedzUsuń
  5. Elo.
    Fajowy artykuł. Kiedy coś nowego?

    OdpowiedzUsuń