czwartek, 7 maja 2009

O superherosach i ich ciasnych rajtuzach.


Myślę, że większość pisanych przeze mnie tekstów zaczyna się tak samo. Przeważnie od “dawno nie pisałem...” oraz lamerskim tłumaczeniem się. Tym razem jednak rozpocznę od “Ostatnio byłem w kinie na...”.

A na “Wolverine” byłem. I co by złego nie mówić o tym filmie (a dużo złego jest do powiedzenia) to bawiłem się świetnie. Zaważył na tym fakt, że jestem wielkim fanem filmowych mutantów. Nigdy nie przepadałem za publikowaną przez TM-Semic wersją komiksową czy serialem animowanym emitowanym swego czasu na Fox Kids. Po prostu nie przemówiły do mnie ich plastikowe, kolorowe kostiumy w których paradowali w dzień po mieście (ostatnio zauważyłem, że zwykli ludzie nosili tam normalne ubrania, więc nie wiem czemu nikt na tych pojebańców nie zwracał uwagi). W wersjach filmowych ich fatałaszki są bardziej subtelne i nie rzucają się tak w oczy. Nawet jeśli X-Men po części nawiązuje do mniejszości homoseksualnych, to przecież nie każdy gej nosi wielki różowy kapelusz.

“Originowy” Wolverine jest nieco inny niż ten, którego znamy z Singerowo-Rattnerowej trylogii. Po pierwsze nie ma swojej klasycznej fryzury, którą zastąpiły zwykłe dłuższe włosy. Fatalny błąd, bo ta fryzura była moim zdaniem częścią Logana. Zmiana jej to trochę jak urżnięcie uszu Batmanowi. Takich rzeczy się nie robi. Po drugie – Logan jest tu młody i niestety jest jeszcze miętusem. Mam nadzieję, że ten problem rozwiążą w drugiej części (bowiem pierwszy film się dobrze sprzedał i prace nad sequelem już ruszyły) i ktoś wytłumaczy Wolverine'owi, że jeśli masz zajebiste adamantowe szpony to ich używasz do ciachania niezliczonej ilości wrogów. Proste.
Teraz internet rozsadzają złe recenzje i fatalne opinie o tym filmie, jednak nie przypominam sobie, aby równie głośno było podczas premiery filmu “Spirit” Franka Millera. Filmu, który był zdecydowanie gorszy od przygód Rosomaka. Frank, który pomagał przy realizacji “Sin City” - jednej z najlepszych ekranizacji komiksowych w historii – najwyraźniej bacznie obserwował pracę Roberta Rodrigueza na planie. Niestety niczego się z tych obserwacji nie nauczył, więc jego film wygląda niesamowicie sztucznie i drętwo. Pomijam już naprawdę beznadziejny scenariusz. Jednak gniewnych krucjat nie było. Nikt nie wołał o pomstę i nikt nie poszedł wzorem filmowego Wolverine'a i nie rozłożył rąk krzycząc ku niebu.

Nie ma się co dziwić, bo zanim na scenę wkroczył “Mroczny Rycerz” Nolana, na ustach fanów był tylko jeden film - “przewspaniałych” “300”. Filmidło o bijących się w slow motion półnagich kolesiach pod wodzą Gerarda Butlera. Gerard swoją drogą był nawet przez niektórych fanów typowany jako pewny kandydat na Oscara. Nie twierdzę, że nie jest z niego kawał utalentowanego skurwiela. Jest aktualnie chyba jednym z najbardziej wszechstronnych aktorów. Widziałem go w dramatach, komediach sensacyjnych i romantycznych. Cholera, gość nawet zaśpiewał jako “Upiór w Operze”, ale Oscar za Leonidasa? Ta rola wymagała od niego noszenia majtek i wypowiadania kwestii krzykiem.
Film ma jednak wielki fanbase (to w końcu najbardziej dochodowa ekranizacja komiksowa w tym kraju), więc aby pogrążyć się jeszcze bardziej pochwalę “Strażników”. “Strażnicy” byli rewelacyjnym komiksem i tak samo dobry wyszedł z tego film. Swoją drogą zwróciliście uwagę na sceny erotyczne w obu filmach Zacka Snydera? Napewno. Facet nie jest zbyt twórczy jeśli o to chodzi. Niebieskie światło, lekkie slo-mo i praktycznie te same pozycje. Lena Headley i Malin Akerman przyciągają oko, ale wypadało by zmienić od czasu do czasu ustawienie kamery. Są powody dla których kręci się tyle filmów porno. Po prostu nikt nie chce oglądać drugi raz tego samego.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że ekranizacja “Strażników” mimo iż była bardzo wierna (czasami tak wierna, że aż przynudzała) nie była idealna. Tak, są zmiany. Tak, Ozymandiasz wyglądał jak wysoka cipka. Tak, nie pokazali wszystkiego. Poczekajmy na wersję reżyserską i wtedy będziemy się kłócić. Na dłuższych “Strażników” czekam równie niecierpliwie co na rozszerzoną edycję “The Incredible Hulk”, bo nowy Hulk był dokłanie tym czego wymagałem od tego filmu – dużo Nortona, mało zielonego Muppeta. A wersja reżyserska ma mieć jeszcze więcej Nortona. Rzekomo jakieś 90 minut więcej.

A Hulk sprowadza nas z powrotem do głównego tematu – do Wolverine'a. Mimo iż dobrze bawiłem się na filmie pana od “W pustyni i w puszczy” to jednak ciągle rozmyślam co ja na jego miejscu zrobiłbym inaczej, gdybym miał okazję. Do głowy przychodzi mi jedna z ostatnich kreskówek ze stajni Marvela - “Hulk vs Wolverine”. Wyobraźcie sobie ją w wersji fabularnej. Brutalne starcie tych dwóch postaci z Hugh Jackmanem po jednej stronie i Edwardem Nortonem po drugiej. W dodatku, żeby zajebistość rozsadziła salę kinową – w roli drugoplanowej Ryan Reynolds jako Deadpool. Komiksowy, nie ten Barakko-podobny misz-masz, którego wykręcili na potrzeby filmu.
Nie wiem jak wy, ale ja bym się chyba dał pociąć za coś takiego. W grę wchodzą jednak wyłącznie Adamantowe szpony. Trzeba się trochę cenić.

10 komentarzy:

  1. Ciekawy tekst. Dobra forma. Gratuluje płodnośći. Pisarskiej.


    A Makowiec niestety dalej masterem blogowego haiku? Wszedł na wyższy poziom... nie pisząc nic?

    OdpowiedzUsuń
  2. cholera, zaczynam sie załamywać. tyle filmow a ja nic jeszcze nie widzialam... az wstyd, doprawdy. musze cos z tym zrobic, koniecznie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja wczoraj oglądałam "Wolverina" i krótko mówiąc... jestem zła.
    Nie jednak o to, że zepsuli Deadpoola (chociaż tego nie potrafię zrozumieć), ani o kompletne zakręcenie wątków w których kompletnie potem nie potrafiłam się połapać bo połowy dobrze nie wyjśnili. Byłam zła o to, ze od 3 filmów czekałam na Gambita a jak już był to przez pierzone 10 minut jako taksówkarz Logana.
    A nie, przepraszam, zrobił jedną cholerna sztuczkę z kartami.
    Gambit był moim pierwszym idolem (zaraz po Włóczykiju z "Muminków") z ekranu. Od kiedy pierwszy raz zetknęłam się X menami w formie komiksów czy kreskówki na Fox Kids. Wydawał mi się najmniej lateksowy i najbardziej niewyidealizowany. I robił fajne sztuczki z kartami, sama chciałam się takich nauczyć. Dlatego niezwykle cieszyłam się, że zobaczę go w filmowej wersji bez tego lateksowego stroju, który prześladuje wszystkie komiksy. A tu co?
    Pfffff...
    Nie no, nie powiem, koleś go grający to był przystojny i nawet wybaczę twórcom, ze Gambit nie miał swoich "friki" oczu. Ale... na wszystko co święte - zamiast rozwlekania wątku kobiety co ma jedną minę przez cały film mogli dac więcej Gambita!

    OdpowiedzUsuń
  4. Gambit jest nawet podobny do Włóczykija. Fryzury niemal identyczne... Obaj mają kije... Bure płaszcze... i w ogóle :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Zawsze wiedziałam, ze coś ciągnie mnie do kolesi w płaszczach i z kijami.

    OdpowiedzUsuń
  6. hm... gandalf? święty mikołaj?

    ...

    edyp?


    O_x

    już się zamykam.

    Bele - kinowy Hulk vs Wolvi to czysta fanowska fantazja, ale kto wie co będzie wkrótce. Marvel wziął prawa które wcześniej dawał na lewo i prawo każdemu kto chciał za mordę, i bierze się widać za tworzenie filmowej wersji universum. Avengersi już się formują. Spidermana robi Sony, więc jest stracony, ale inne crossovery kto wie, kto wie...

    pisałjaGonz

    OdpowiedzUsuń
  7. Oooo Panno N ! a ten? http://quintoelemento.controradio.org/media/blogs/Digital/goku.jpg

    Ej jak dla mnie Wolverine miał lepsze włosy niż wczesniej, peruka z kędizorkami na czole jest obrzydliwie brzydka.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nigdy nie przepadałam za Dragon Ballem dlatego też Goku nie wzbudza we mnie innych uczuc jak tylko matczynych :C

    OdpowiedzUsuń
  9. Przy "Spiricie" było mniej krytycznych recenzji, bo hype był mniej nakręcany i oczekiwania mniejsze i postać mniej kultowa.

    OdpowiedzUsuń
  10. W przypadku "Spirita" spotkałam się z samymi negatywnymi. W przypadku "Wolverina" z recenzjami typu: "całkiem fajne, ale...". Ale może po prostu wpadłam na inne recenzje.
    "Strażników" i "Wolverine'a" jeszcze nie oglądałam, z powodu braku czasu, ale zamierzam to nadrobić w najbliższej przyszłości.
    "Hulk" był znakomity. Wystarczy jedno słowo - Norton. "Spirit" natomiast to jedno wielkie dno. Nastawiłam się na niego, jak na Sin City i totalnie się zawiodłam. Drętwe teksty, jeszcze gorsze tłumaczenie, rozjeżdżająca się fabuła. Jedynymi plusami był Samuel L. Jackson i montaż. A szkoda, bo film mógł być niezły.

    OdpowiedzUsuń