Skłamałbym potwornie, gdybym powiedział, że tworzenie magazynu komiksowego nie jest świetną przygodą. Obecność w zespole redakcyjnym daje możliwość produkowania wyjątkowego przekazu; razem dobieramy komiksy, które potem, w postaci smukłego tomiku, trafiają na półki i stoliki nocne tych, z którymi nigdy nie zamieniliśmy ani słowa. Godzą się oni (ba, nawet za to płacą) na nasz grupowy monolog – odbicie naszego gustu, naszych zapatrywań na to, co wartościowe i fajne. Wreszcie, Kolektyw, pomimo skromnego nakładu, daje niewielkie poczucie spełnienia – oto moja praca została uwieczniona. Nie zginie gdzieś za zakrętem internetu, albo, przy pierwszym padzie serwera, ugrzęźnie na czyimś twardym dysku. Jest zaraz obok, na półce, w szufladzie, tak samo rzeczywista jak szafka, w której stoi.
Nie tylko to, jednak, kazało nam w dniach konwentów ciągnąć ze sobą ciężkie paczki wypchane zeszytami. Przy pracy nad kolejnymi numerami poznawaliśmy coraz więcej fantastycznych ludzi, dzięki którym, tak tak, poznawaliśmy ich jeszcze i jeszcze. Bo magazyn to nie sam fetysz.
Pamiętam jak trzy i pół roku temu dumnie rozsadziliśmy się na MFKowej giełdzie. Odrobinę w rogu, na sali, w której odbywały się małe konkursy. Czuliśmy się jak u siebie. Kurtki tuzina osób leżały rozwalone za krzesłami, przy samym stoliku siedziała spora wiara, z czego tylko jedna osoba sprzedawała komiksy. Reszta podpisywała egzemplarze i gadała, drugie tyle po prostu stało. Wszystko to czyniło atmosferę swojskiej rozpierduchy – okruchy kanapek leciały na zeszyty, a kupujący musieli przedzierać się przez tłumek autorów i znajomych, żeby móc w ogóle coś zobaczyć. Fakt, momentami irytowaliśmy się, że część potencjalnych czytelników może w ogóle nie dotrzeć do stoiska, jednak po chwili wszyscy machali na to ręką. O to przecież chodziło w konwencie – spotkać się ze znajomymi, pogadać przy bułce z serem, podpisać się na Kolektywach paru osób, ba, czasem nawet takich, których w ogóle się nie znało! Tak było jeszcze do zeszłego roku, kiedy, po małej depresji czwartego numeru, piąty wszedł na salony. Uzbrojony w nową formę, inny wygląd i oczywiście – szpanerski grzbiet. Wszyscy byliśmy dumni.
Oto właśnie, na kolejnym MFK, przyszło mi stanąć na stoisku Timofa – mojego nadwydawcy.
Zza szpaleru albumów i zeszytów rozłożonych po ladzie, patrzyłem na dwa przeciwległe stoliki zajmowane przez moich znajomych – Dema i Japonfana. W milczeniu oglądałem, jak wokół nich gromadziło się identyczne zbiegowisko, jak te, które, jeszcze nie tak dawno zbierało się wokół mnie. Zbiegowisko, na które przy profesjonalnym stoisku nie było miejsca.
Zza szpaleru albumów i zeszytów rozłożonych po ladzie, patrzyłem na dwa przeciwległe stoliki zajmowane przez moich znajomych – Dema i Japonfana. W milczeniu oglądałem, jak wokół nich gromadziło się identyczne zbiegowisko, jak te, które, jeszcze nie tak dawno zbierało się wokół mnie. Zbiegowisko, na które przy profesjonalnym stoisku nie było miejsca.
Wtedy właśnie dotarło do mnie, jak duża zmiana dokonała się przez ostatni rok. Kolektyw przestał być zinem. Został magazynem pełną gębą, z ISSNem, kodem kreskowym i legalną działalnością. Co więcej, stał się magazynem docenianym w środowisku, również przez ludzi, którzy wcześniej patrzyli na nas z lekką drwiną. Ma ładny grzbiet, stylową okładkę, fajne logo, niezgorszy zestaw komiksów w środku, sprzedawany jest na dużym, często odwiedzanym stoisku. Elegancko, legalnie. Przez to jednak uleciał gdzieś czar siermiężnej, naiwnej partyzantki. Czyste hobby zmieniło gdzieś po drodze swój kształt. Jasne, wciąż przynosi masę, masę radochy, ale już w odrobinę inny sposób.
Jestem dumny z tego, co udało nam się przez ten czas osiągnąć. Rzeczy, jak wszystko wokół, podlegają zmianie. I nawet jeśli stają się lepsze, większe, bardziej doceniane, gdzieś poza tym wszystkim, zostaje lekki smutek.
Prawdziwy gentleman rozkręciwszy jeden projekt w pewnym momencie pozwala mu się usamodzielnić, podkręca wąsa i zaczyna partyzantkę z nowym projektem. Oczywiście ambitniejszym i bardziej partyzanckim. Właśnie tak.
OdpowiedzUsuńChcesz przez to powiedzieć, ze Kolektyw się [nomen omen] sprzedał i możesz czuć się jak garażowy zespół, któremu ktoś zaproponował milionowy kontrakt?
OdpowiedzUsuńSatysfakcja lepiej smakuje z odrobiną prestiżu... nie chce wam nic mówić ale ZACZEŁA SIĘ ODPOWIEDZIALNOŚĆ.
OdpowiedzUsuńJanek: coś w tym jest (:
OdpowiedzUsuńLuna: nie, co to to nie. Raczej jak zespół garażowy, który przeniósł się do lepszego studia i trochę tęskni za starą, brudną kanciapą.
a te wspomnienia o zaczynaniu i stoliku w kącie to nie było na WSK?
OdpowiedzUsuńFakt, niby tak, ale mfk jakoś mocniej wryło mi się w pamięć.
OdpowiedzUsuńDaniel: Na WSK byliśmy zbyt przerażeni wszystkim by cokolwiek zapamiętać.
OdpowiedzUsuńNieprawda, ja wszystko z WSK pamiętam :D
OdpowiedzUsuńNo, to teraz pora na Kolektyw Lux czy tam K: Lux.
No, ale ty już miałeś wtedy 40 lat.
OdpowiedzUsuń39 dopiero! 39!
OdpowiedzUsuńSorry, mój błąd.
OdpowiedzUsuń