piątek, 6 lipca 2012

Zaplątany w pajęczą sieć.


Bardzo nie lubię filmów Sama Raimiego. Mam tu oczywiście na myśli te o Spider-Manie, a nie całą filmografię, bo przecież seria „Martwe Zło” to kawał genialnego horroru komediowego. Z tym się nikt – jak sądzę – sprzeczać nie będzie. Ash górą!
Od dziecka jestem wielkim fanem Spider-Mana. To chyba (poza Deadpoolem) moja ulubiona postać w kategorii „Superhero”. Oczywiście, nie jestem w stanie przypomnieć sobie jakiegoś naprawdę dobrego komiksu z nim w roli głównej, więc zapewne moje uwielbienie jest napędzane przez sentyment, ale mniejsza z tym. Filmy Raimiego uważam za kiepskie i kiczowate, i mówię to na świeżo, bo kilka dni temu przypomniałem sobie pierwszy z nich (zanim ktoś krzyknie, że drugi lepszy – drugi oglądałem w wersji rozszerzonej jakiś rok temu i absolutnie nie zmieniło to mojego zdania o tej trylogii). O ile Tobey Maguire jest przyzwoity jako Peter Parker, tak całą reszta obsady (wyłączajac oczywiście J.K. Simmonsa, który był doskonałym Jonah Jamesonem) pozostawiała wiele do życzenia. William Dafoe gra karykaturalnie złego człowieka, którego jeszcze bym był w stanie przełknąć, gdyby nie to, że ubrali go w absolutnie beznadziejny metalowy kostium. Wielka wtopa, bo u Raimiego często zdarzały się dość statyczne ujęcia dwóch bohaterów prowadzących konwersację. Kiedy żadnemu z nich nie ruszają się usta, mamy wrażenie jakby reżyser bawił się figurkami. Grający Harry'ego koleżka, którego nazwiska w tej chwili nie pamiętam – Franco, o jednak – jest dla mnie kiepski w każdym filmie, nawet tym, co upierdala sobie rękę scyzorykiem. Denerwują mnie jego przećpane, przymróżone oczka. No i zostaje nam Mary Jane... Jak lubię Kirsten Dunst, tak w tych filmach absolutnie nie mogę na nią patrzeć. Rozumiem zamierzenie Raimiego, aby zrobić z niej bardziej dziewczynę z sąsiedztwa, ale ja pamiętam MJ zupełnie inaczej. Bardziej pewną siebie. I ładniejszą. W filmie jest wiecznie smutnym nieudacznikiem, jak Peter.
Właśnie, w wersji Raimiego Parker jest straszną ciamajdą. I może nie miałbym z tym problemu, gdyby zakładając maskę był bardziej irytująco dowcipny. Ale nie był. Film był pompatyczny, nadmuchany, bardzo wizualnie plastikowy i sprawiał wrażenie do bólu moralistycznego i amerykańskiego. Może przesadzam, ale to po prostu nie był to film dla mnie. Wolę obejrzeć sobie po raz kolejny kilka odcinków z serialu animowanego, który królował na Fox Kids w drugiej połowie lat 90-tych.
Dlatego tak bardzo ucieszyła mnie informacja o reboocie. Tak, jest dość szybki. Minęło tylko 5 lat od „Spider-Mana 3”, więc ktoś tam w Sony najwyraźniej potrzebował spiąć dupkę. Zapewne, żeby nie stracić praw do postaci. Zagryzałem paznokcie, wyczekując kolejnych informacji z nadzieją, że może tym razem zrobią to jak należy. Pojawiały się pierwsze informacje o przeciwnikach, o aktorach. I z początku nie było tak dobrze. Fakt, na plus był wybór głównego aktora – Garfield już w Social Network zwrócił moją uwagę – no i poinformowali, że przeciwnikiem będzie mój ukochany, Lizard – na którego w filmach Raimiego niestety (a może i stety) się nie doczekałem.
Potem jednak rzucili we mnie informacją, że Lizarda zagra Rhyf Ifans, który owszem, jest niezłym aktorem, ale długo nie mógł wyjść z szufladki nazwanej „Spike”, do której wszedł po filmie „Notting Hill”. Bardzo nie widziałem go w roli poważnego naukowca. No i Emma Stone. Nasza kochana Emma Stone, która była doskonałym wyborem do roli MJ, wylądowała z rolą Gwen Stacy - „pierwszej” miłości Petera (w cudzysłowie, bo jeśli ktoś zna historie Parkera to wie, że pierwszą miłością była sekretarka Jamesona. Lawyered.). No i kostium znów dostał redizajn, co zabrzmiało źle, bo mi się nie podobała ta mała zmiana w postaci świecącej pajęczyny u Raimiego, więc cokolwiek wymyślą z góry będzie chujowe, prawda?
No i jak się okazało, nieprawda. Pojawiły się pierwsze fragmenty filmu i zaczęło to wyglądać całkiem przyzwoicie. Ifans jako Connor dawał radę, Stone wyglądała dobrze w blond włosach, Parker wyglądał bardziej komiksowo (w komiksach zawsze był nieco bardziej przystojny). Nawet w kostiumie prezentował się nieźle. Moim zdaniem wielkim plusem jest to, że Garfield jest bardzo chudy, przez co w stroju Spider-Mana (którego zmiana nie zabolała mnie tak bardzo jak sądziłem) zdaje się być bardziej lekki, zwinny i szybszy od klockowatego Maguire'a. I wtedy stało się to, do czego starałem się nie dopuścić. Z czym bardzo walczyłem. Zacząłem się jarać...
Zacząłem wyczekiwać premiery i oglądać kolejne klipy w necie. Im bliżej premiery, tym bardziej się jarałem. Moje jaranie się było jednak nieco łagodne, połączone z nadzieją. Nie biegałem po domu krzycząc „to będzie najlepszy film świata!”. Robiłem to przed „Avengers”. Wyczekiwałem filmu, licząc na to, że mnie nie rozczaruje. Lubię strasznie Spider-Mana. Na biurku stoi jego figurka, którą kupiłem tuż po przeprowadzce do Wrocławia, a w rogu pokoju pudełko z drobiazgami, na którym widać skaczącego Pajęczaka. W końcu, mój hajp wyrwał się spod kontroli i Spider-Man wylądował na tapetach mojego komputera i mojej komórki. A kojarzycie z dzieciństwa takie albumy od Panini? Kupowało się naklejki i wklejało do albumu. No to taki album też mam w domu. Wiem, nie jestem z siebie dumny, że tak łatwo się dałem wkręcić.
Jakiś czas temu powstał świetny serial animowany „Spectacular Spider-Man”, który niestety został anulowany, gdy prawa telewizyjne wróciły do Marvela. Wtedy postanowiono zrobić nowy serial - „Ultimate Spider-Man”, który niestety okazał się być mocno gówniany. Głównie dlatego bardzo potrzebowałem, żeby „The Amazing Spider-Man” był dobrym filmem. Nie wymagałem, by fabularnie wysadził mi czaszkę jak „Mroczny Rycerz”, lub by dynamiką rozkurwił jak „The Avengers”. Potrzebowałem usiąść w kinie i obejrzeć film, który będzie przyjemnym i ładnym wizualnie filmem rozrywkowym z moim ulubionym bohaterem. Filmu, do którego będę miał ochotę kiedyś wrócić.
I muszę przyznać, że dostałem to co chciałem. Obsada jest jego cholernie mocną stroną, a Andrew Garfield, jak dla mnie, jest doskonałym Peterem Parkerem. Pójdę nawet krok dalej i powiem, że jest w roli Parkera tak cudowny jak Robert Downey Jr w roli Tony'ego Starka.
Ale to nie był idealny film. Miał wady, miał dziury, miał żenującą wręcz scenę z dźwigami, sporo wątków zostało trąconych, albo nie miało swojego zakończenia, przez co czułem się jakbym oglądał pierwszy odcinek serialu. Co zapewne było założeniem twórców, skoro już przed premierą zaczęto prace nad sequelem, a kilka dni temu poinformowano, że będzie przynajmniej trylogią. Ale przyznam się szczerze, że trafiło to do mnie. Mimo wszystkich wad, te 2 godziny w kinie spędziłem bardzo dobrze. Wreszcie, po 10 latach, dostałem film o swoim ulubionym bohaterze, który naprawdę fajnie się oglądało.
Będą zapewne dwa obozy. Jedni będą chwalić ten film, inni będą pukać się w czoło i chwalić dzieła Raimiego. Ja swoją stronę wybrałem i odświeżam internet wyczekując informacji o drugim odcinku nowych przygód Spider-Mana. I tak. Jaram się.
Thwip thwip!

2 komentarze:

  1. no to muszę to obejrzeć, bo to od Raimiego to rzeczywiście straszny shit (tylko 3 część według mnie momentami dawała radę)

    OdpowiedzUsuń